Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! Nie! — mówili rodzice i uczniowie. — Nie, panie nauczycielu! Nigdy!
— Przebaczcie mi — powtórzył nauczyciel — i bądźcie mi życzliwi! Na przyszły rok nie będziecie już ze mną, ale was znowu zobaczę, a w sercu — zachowam na zawsze. Do widzenia, chłopcy!
Powiedziawszy to wszedł między nas, a wszyscy go zaczęli ściskać za ręce wchodząc na ławki, ciągnęli go za rękawy, za poły surduta, ściskali go, całowali, co śmielsi, a pięćdziesiąt głosów krzyczało razem:
— Do widzenia, panie nauczycielu!
— Dziękujemy panu nauczycielowi!
— Żegnamy pana!
— Niechaj pan nauczyciel będzie zdrów!
— Niech pan nie zapomni o nas!
Kiedy wychodził, zdawał się być bardzo wzruszony.
I my zaczęliśmy wychodzić pchając się we drzwi jeden przez drugiego. Inne klasy wychodziły także. — Zrobiło się zamieszanie, gwar, hałas, bo i rodzice, i dzieci żegnali się z nauczycielami, z nauczycielkami i sami też z sobę.
Mała nauczycielka z czerwonym piórem miała coś czworo czy pięcioro wstępniaków swoich na karku, a ciągnęło ją za suknię ze dwudziestu może, tak że tchnąć nie mogła.
„Zakonnicy“ zaś prawie że nawpół porozrywały kapelusz i nakładły jej do tej czarnej sukni, za stanik, po kieszeniach, w rękawy, gdzie tylko mogły bukieciki kwiatów. Wielu też winszowało Robettiemu, który właśnie w tym dniu pierwszy raz przyszedł bez szczudeł. Ze wszystkich stron okrzyki, wołania:
— Do przyszłego szkolnego roku!
— Do dwudziestego października!
— Do widzenia na wszystkich świętych!