— I owszem, jeźli wasza Ekscelencja pozwoli — odpowiedział ksiądz T.
— Pozwolę, ale pod warunkiem, żebyś mi pozwolił posłużyć sobie do Mszy św.
— Ależ wasza Ekscelencjo, to nie wypada!
— A jakże u was w Tunce[1] było? Wszakże służyliście sobie wzajemnie.
— To co innego; tam my byli sobie wszyscy równi, jako zwyczajni księża.
— Nie chciej mnie pozbawić tej przyjemności, drogi ojcze! — ściskając księdza T., rzekł arcybiskup.
— Niech i tak będzie; wszak prawda, i Pan Jezus umywał nogi uczniom swoim — odpowiedział ks. T., chcąc ucałować ręce arcybiskupa, ale nim zdążył to to uczynić, już go arcybiskup trzymał w swoich objęciach.
Nazajutrz arcybiskup sam ubierał księdza T. i służył mu do Mszy, jak niegdyś nasi pobożni królowie i wielcy Rzeczypospolitej dygnitarze, czcząc w kapłanach Chrystusa, służyli im przy świętej ofierze ołtarza.
Wraca w narodzie naszym dawnych czasów pobożność; daj Boże, aby wróciła w ślad za tem i dawnych czasów chwała narodu!
- ↑ W Tunce na Syberji, jak wiadomo (ob. „Wiadomości Duchowieństwa polskiego na Syberji w Tunce“), zebranych było na wygnaniu 150 księży.