— Sześć! Po raz trzeci! Kto da więcej?
Kulik w płomieniach cały, z zamaszystym gestem wykrzykuje:
— Siedem!
— Kto da więcej?
Milczenie. Mendel rozważa i wątpi: a kto na takim staroświeckim gracie siedzieć zechce? Nikomu zaś innemu pośród obecnych kanapa z pejzażami na nic wcale przydać się nie może. Więc chuda, długa ręka, która przed chwilą przerzucała papiery, wyciąga się do dzwonka, chwyta figlarnie wykrzywioną małpkę i silnie nią wstrząsa. W powietrzu rozlega się dzwonienie przenikliwe. Kulik tryumfujący wydobywa z za kurty skórzany woreczek z pieniędzmi i przystępuje z nim do stołu.
Teraz mnóstwo już rzeczy napełnia głęboki ganek, a ludzie, ciężko stukający butami, wynoszą z domu coraz to inne i przed schodami ganku ustawiają. Są to najróżniejsze sprzęty, w stylach mniej więcej nowych, i te sprzedają prędko i łatwo. Trudniej idzie z biurkiem staroświeckiem, bogato bronzami[1] nabijanem i zdobnem u góry w dwa zwierciadełka. Dość drogo je ceniono, a w całem zgromadzeniu niema ani jednej pary oczu, któraby umiała zachwycić się harmonijnemi[2] liniami i surowem bogactwem tej starej pamiątki. Tylko stary Joachim, ciągle u poręczy ganku zawieszony, wpatruje się w nią wytrzeszczonemi oczyma, bo bardzo dobrze pamięta, że kiedy, ogrod-