i do oczu przybliża. Nuż dokumencik jaki, albo coś takiego, z czego da się choć trochę pociągnąć! Czytając, mruczy: »Moja mamo złota! Mój brylantowy ojczuszku! Chociaż z Henrykiem jest mi, jak w raju, myślą, wspomnieniami, tęsknotą serdeczną, często bywam z wami«. Przeskakuje oczami jedną stronicę, drugą, trzecią, aż u dołu czwartej wyczytawszy: »Z miłością bez granic ręce wasze całuję, Helenka«, pogardliwie wymawia: »Głupstwo!« i znowu arkusik rzuca na podłogę, gdzie go w minut parę rozdeptują i strzępami na obłoconych podeszwach roznoszą ludzie, cisnący się ku widokowi nowemu. Bo otóż i ona sama, ta Helenka, która matkę nazywała »złotą«, a ojca »brylantowym«, ślicznie wymalowana olejnemi farbami, w białej sukni, z różą przy złotym warkoczu, cienka w pasie, wątła. Ona i obok niej ten chłopak, który to tak dalece rachować nie umiał, że za gwiazdę zaofiarował życie, gwiazdy nie dostał i życie utracił. Dumny, ognisty chłopak, z ciemnemi oczyma, z pod złotych włosów jak żywy patrzy z portretu.
Najpierw portret panny.
— Po raz pierwszy: Kto da więcej?
— Po raz drugi: Kto da więcej?
— Po raz trzeci: Kto da więcej?
Dzierżawca karczmy dał najwięcej, a prawdę mówiąc, on jeden do nabycia portretu chęć okazał. Ładny obrazek: powiesi go w gościnnym pokoju, w którym czasem nocują podróżni, nad kanapą, z której pilśń[1] wielkimi kłakami wypada, na-
- ↑ Gruby materyał z zajęczej lub kociej sierści.