przeciw okna, upstrzonego przez muchy i przyozdobionego dwoma kaktusami, podobnemi do połamanych kości męczenników.
A teraz portret chłopca. Nikt formalnie kupować go nie chce. Ot, tobie, chłopcze, duma i chęć płacenia za gwiazdę życiem! Ledwie nakoniec ten sam karczmarz, który nabył Helenkę, i brata jej bierze, jak z łaski. Niech tam już będzie tych obrazków do pary: może nocującym w karczmie panom spodoba się panienka, a paniom — panicz!
Małpka bronzowa aż szamocze się cała, tak dzwoni; żółty pies wraca od woza, ku któremu odprowadzał kanapę babuni. Stoi teraz ta kanapa na wozie, a na jednym z jej pejzażów siedzi Franuś Kulik z batem w ręku, w przekrzywionej z fantazyą czapce, i z górnej swej pozycyi[1] do kilku sąsiadów przemawiając, zanosi się basowym śmiechem. Bydło, uprowadzane za bramę, ryczy, konie parskają i czasem rżą. Żółty pies zląkł się bata, ryczenia, rżenia, ku gankowi wrócił i ujrzał stojącą przed gankiem szafę kredensową, na której widok wyschły jego język szybko obrócił się dokoła wychudłego pyska: nie bez racyi, bo, kiedy niemłoda, skrzętna i gderliwa panna Aloiza, lub inne osoby te ciężkie dębowe drzwi otwierały, stał on zawsze przy nich z pyskiem, po kawałek pieczeni lub cukru wyciągniętym, i — nie zawodził się nigdy. Teraz wielki sprzęt dębowy, cały w rzeźbionych szlakach, z powodu braku tylnych nóg tak mocno w tył się przechyla, że zdaje się, wnet,
- ↑ Miejsca, stanowiska.