wnet krzyknie od zdziwienia, albo z przerażenia zemdleje. Jakto! wynieśli go z kąta, z tego kąta jadalnej sali, w którym przez tyle dziesiątków lat rysowały się ciemne, ciężkie jego kształty, do którego, zdawało mu się, że przyrosły grube jego plecy! Cały w tył przegięty, sprzęt ten wydaje się przerażonym i mdlejącym, a na ganku głos ostry i donośny powtarza:
— Kto da więcej? Kto da więcej? Kto da więcej?
Z głosem tym łączy się cichszy znacznie, lecz także ostry szczebiot ptaka, który bardzo śpiesznie i z wyraźnem zdziwieniem zapytuje:
— Co to? co to? co to? co się tu dzieje?
Jest to gil z czerwonym łebkiem, który po letnich podróżach dziś właśnie na zimę tu powrócił i oto — co znalazł! Sam dość już stary i należący do rodu gilów, które od niepamiętnych czasów gnieździły się każdej zimy w blizkości tego domu, wiele on o nim wie i pamięta. Wnętrza jego nie widział nigdy, lecz jak wybornie są mu znanemi te okna, teraz nieme i nagie, gdy przedtem były takie wesołe i strojne w zwojach firanek i zieleni wazonowych roślin! Albo ganek! Zawsze bywał w zimie cichy, czysty, z zamkniętemi szczelnie drzwiami ciężkiemi, na których wypukłym rysunku gil przesiadywał niekiedy, przysłuchując się dźwięczącym za niemi głosom ludzkim. I teraz do samego brzegu gankowego okapu uczepiony czerwony łebek to w jedną, to w drugą stronę przekrzywiając, z małemi oczami, szeroko wytrzeszczonemi, przysłuchuje się, zastanawia, zdumiewa.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Śmierć domu.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.