nym jeszcze zmroku iskrzy się czerwony tyftyk[1] na wysokich poręczach wolterowskiego[2] fotela, tem przezroczystszemi wydają się galeryjki drewniane, otaczające parę łóżeczek dziecinnych, tem wyraźniejsze połyski wydają ramy złocone u obrazów i obrazków, kule szklane u lamp, amory[3] bronzowe u wieloramiennych świeczników, zwierciadło u gotowalni kobiecej, metalowe figurki, z których jedna, dość duża przedstawia człowieka w stosowanym[4] kapeluszu, ze skrzyżowanemi ramiony, stojącego na samotnym odłamie skały. Tego i stary Joachim nie pamięta, lecz od ojca słyszał, że tę figurę przywiózł tu z dalekiego Zachodu wracający jeden z mieszkańców tego domu i siadywał potem w wolterowskim fotelu, wpatrując się w nią przez długie godziny, jak w przedmiot utraconej czci i nadziei. Może z żalu po tym przedmiocie zestarzał prędko, ludzi unikał, żony nie pojął i lat jeszcze wiele samotnie pod dachem tym przeżywszy, umarł, patrząc na sztywnie z odłamu skały sterczącą figurę. Joachim znał imię tej figury i imię czciciela. Ojciec mu opowiadał, że drugi każdemu z wchodzących pokazywał pierwszą, mówiąc przytem dziwnym głosem: »Wódz mój!«
Oprócz tych znajduje się przed domem wiele rzeczy, różnych kształtów i rozmiarów, a wszystkie zdają się porwanemi gwałtownym ruchem mi-