głębokich punktowana, rzewnymi tonami do podnoszenia dłoni ku sercom wzywająca. Kiedy to trochę płoche, trochę smętne, trochę rozromansowane śpiewanie klawikorda z wielkiej sali rozpływało się po domu, służba na palcach przybiegała pod drzwi przymknięte, rada posłuchać, jak najstarsza pani gra menueta[1]. Czasem po menuecie głowa jej w srebrnych lokach romansowo na bok się przechylała i przy cichych akordach[2] klawikordu głosik słaby, od wspomnień melancholijny, od starości dygocący, śpiewał: — »Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły!«
— Po raz drugi: trzy dwadzieścia! Kto da więcej?
Najbliżej klawikordu stoi jegomostek chudy, łysy, trochę krzywy, w kosztownym i poplamionym paltocie, ten sam pokątny doradca, który-to list Helenki rzucił tłumowi pod nogi. Stoi przed klawikordem i z uśmiechem na ustach, topiących się w rudym zaroście, z żartobliwymi błyskami w oczach, przysłoniętych przez szkła ciemne, na jednym z klawiszów opiera palec gruby, nakształt tulipana u końca rozdęty. Brzmienie delikatne, drżące, rozlega się po ganku. Nie jest to brzydkie: jakby struna harfy zadzwoniła, lub komar w ciszy nocnej zabrzęczał. Więc stary grat śpiewa jeszcze! Ciekawość, ilu tonami śpiewać jeszcze może! Dziesięć palców tulipanowego kształtu opiera się na wyżółkłych, wzdłuż popękanych klawiszach, pusz-