mi siedzieć tu tak długo i na robaczywe życie prostactwa tego patrzeć...
— Ludzie tu źli nie są...
— Co po dobroci, kiedy rozumu niema?
— Ależ oni i głupi nie są wcale...
— Dobroci serca pani zdanie to przypisuję, bo nie zdaje mi się to do prawdy podobnem, aby kret, wiecznie w ziemi siedzący, mógł ślepym nie zostać...
Spróbowałam innego sposobu pocieszania:
— Jaką prześliczną pogodę dziś mamy! Słońce tak wesoło za Niemen i bór zachodzi!
Skrzywił się pogardliwie i odrzekł:
— Słońce nie osobliwa rzecz: codzień świeci. A przytem, dla mnie to tak: kiedym sam wesół, to i słońce wesołe, a kiedym smutny, to i ono smutne.
I on więc tak, jak Anastazya z samotnej chaty, znał się na humorach słońca! O, biedna Naściu, pocóż to podobieństwo, w tego ładnego chłopca wcielone, na drodze twej stanęło?
— Czy jest tu w gronie tańczących panna Anastazya Tuczynówna?
Powiódł wzrokiem po pstrej gromadzie.
— Wątpliwość! Panna Anastazya do tańców i igrzysk tutejszych, zarówno jak i ja, nigdy nie należy.
Znowu tedy podobieństwo! Biedna Naściu,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.