wysoki i barczysty starzec w ciemnej kapocie, modlił się z rozłożonej na kolanach książki. Głowę nieco wyłysiałą i czoło wysokie, zmarszczkami zorane nad książką pochylał, a z pod brwi krzaczystych, od wytężonej uwagi ściągniętych, świeciły mu szkła okularów. To pan Cyryak Tuczyna, stryjeczny dziadunio Anastazyi, którego ona jakby najrodzeńszego miłuje. Przezwiska nie posiada on żadnego, tylko, że z wysokim wzrostem swym, wielkiem czołem i krzaczystemi brwiami wygląda poważnie, a z sąsiadami i krewnymi mało się poufali, do imienia jego tak dalece przyrósł tytuł: pan, że nikt, aż do najmniejszego dziecka, bez tego tytułu imienia jego nie wymawia. Nikt też nie wątpi, że jest to człek i rozumny i pieniężny, a wielu też o przeszłości jego, kędyś na dalekim świecie spędzonej, z wielkim szacunkiem mówi. Teraz, gdy wróble w gruszy nad samą głową mu ćwierkają, a promyk zachodzącego słońca czerwoną iskrą migoce po siwych włosach, pan Cyryak wielkie czoło na książką pochylając, z żarliwością, prawie głośno, językiem Kochanowskiego wymawia słowa psalmu:
Wielkie przed Tobą są występki moje,
Lecz miłosierdzie Twoje
Przewyższa wszystkie złości...