leżącemi na kolanach, miała pozór nieco skurczony, zadumany i posępny.
— Czy dawno już tu siedzisz?
— Dawno; może już godzin ze trzy. Do babuni przyszłam, pomodliłam się, a potem już nijak odejść stąd nie mogłam. Niedziela dziś: to czy tu siedzieć, albo gdzieindziej, wszystko jedno.
— A tu lepiej, niż gdzieindziej?
— Lepiej.
— A tam, na igrzysku, bawią się, grają, tańczą...
— Niech bawią się i tańczą zdrowi. Ja wolę tu, przy babuni i w cichości.
— Nie możesz jeszcze o kochanej babuni swojej zapomnieć?
Oczy jej, w dal zapatrzone, łzami nabiegły.
— Nijak nie mogę. Dobrze pani powiedziała: kochanej! Tam na igrzysku huczność jest i wesołość, a tu miłowanie moje w cichości mogilnej śpi. Ja miłowania mało w życiu swojem poznałam, to i wolę choć na mogiłę po nie przychodzić, niż na igrzysko po wesołość.
— To możebyś wolała znowu tu sama zupełnie pozostać? Pójdę do borku po paprocie...
Schyliła się i bez uśmiechu, ale serdecznie, w rękę mię pocałowała.
— Niech pani ostanie — poprosiła; — ja z panią rozmawiać, i owszem, bardzo lubię.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.