które chyba wiatr światem lecący, kiedy niekiedy pogłaszcze, i tylko dwoje tych stareńkich przy mnie było, od złych ludzi mnie broniło... całe miłowanie, jakie na tym świecie miałam, od nich tylko miałam... a od inszych samą tylko nienawiść i chęć ukrzywdzenia... Pani wie, jak to było...
— Wiem.
Odchodziłam, a Anastazya do bramki cmentarza mię odprowadzając, po chwili wahania się, zaczęła:
— Pani przypatrywała się igrzysku?
— Przypatrywałam się
— Dużo tam ludzi jest?
— Wszyscy tam są.
— I mężczyźni wszyscy?
Gdy pytania te zadawała, rumieniec to oblewał jej twarz, to znikał, to znowu powracał. Krążyła widocznie około pytania jakiegoś, które trudno jej było wymówić.
— Nie wiem, czy mężczyźni są tam wszyscy; może jaki jeden i drugi w domu pozostał...
— Ale z młodych, to pewno nikt w domu nie ostał...
— I ja tak myślę.
— Choć to niektórzy są nietańczący, to po co im iść na igrzysko?
Coraz więcej zbliżałyśmy się do ognia.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.