stymi wąsami uśmiechał się z zadowoleniem, a tony perliste, przeczyste, szklane, srebrne, ulatywały z pudełeczka i melodyą poloneza, poważną a tkliwą, napełniały świetlicę, za której ścianami gęsta śnieżyca sypała się w ciemność i luty wiatr, o węgły domku uderzając, szumiał i gwizdał. Oprócz poloneza, tabakierka dziaduniowa umiała jeszcze odegrywać trzy walce, a gdy wszystko, co umiała, już po kolei odegrała i umilkła, rozpoczęło się długie i szerokie opowiadanie p. Cyryaka, skąd tabakierkę tę ma, od kogo, kiedy, śród jakich okoliczności ją otrzymał, przyczem na usta występowało mu wiele imion i zdarzeń, w czasie dość odległym przeminionych i umilkłych, które wszakoż razem z tabakierką opiewało wiernie serce jego, a serce Naści uczyło się opiewać...
Innym razem pan Cyryak w czarodziejskim rękawie swej kapoty przyniósł niedużą książkę z wierszami.
— A no — rzekł — oczy moje, czytajcie mi nieco tych wierszy, bo druk taki tu drobny, że sam nijak już poradzić z nim sobie nie mogę.
— A od którego miejsca zacząć? — biorąc z rąk dziadka książkę, zapytała Naścia.
— Ot, na trafunek otwórz, i na co oczy padną, to i czytaj!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.