— Możebyś, Naściu, poszła zabawić się, potańczyć, lub nieco pośmiać się ze wszystkimi?
Błagalne oczy na dziadka podnosząc, Naścia odpowiadała:
— Nie chce mi się dziaduńku! Oj, tak mi się nie chce! Nijakiej ochoty do tego nie mam, ani uciechy nijakiej w zabawach tych znaleźć nie zdołam!
— A no, jak chcesz! Jak chcesz! Ostawaj sobie w cichości, jeżeli do tego wola lepsza!
Ostawali oboje w cichości; czasem też Ewka zapłakana, że świeżo ją rodzice Adasiowi złem słowem obrazili, z szyciem jakiemś między nimi zasiadła. Jej, smutnej i ukrzywdzonej, też nie do zabawy było; ku Naści garnęła się, jak ku przyjaciółce, zdradzić nie mogącej, a często pomocniczej. Naścia zaś dziaduńka, Ewkę, Łucyę i siebie samą wieczerzą nakarmiwszy, przy lampie siadała, łokcie na stole, a głowę na utopionych we włosach rękach opierając, powoli, wyraźnie, ze skupieniem cudne wiersze poczynała czytać:
— Próżno płakać — podobno drudzy rzeczecie.
Cóż przez Bóg żywy nie jest próżno na świecie?
Wszystko próżno; macamy, gdzie miękcej w rzeczy,
A ona wszędy ciśnie. Błąd wiek człowieczy.
Tu Naścia zamyślone oczy na twarz dziadka podniosła i pytającym głosem wymówiła: