się gorąco, i najpiękniejszy uśmiech młodej radości ukazał jej z za warg koralowych zęby perłom podobne. Z czerwoną gałązką berberysu, w złotym warkoczu, w czerwonej bluzce ładnym paskiem u stanu obciśniętej, z rumieńcem na twarzy, wyglądała, jak kwiat o barwie ognistej, wyrastający śród młodych śliw i agrestowych krzaków. Podali sobie ręce i tak je mocno uścisnęli, aż niemi kilka razy zatrzęśli, a potem, przechadzając się pomiędzy drzewami, jęli wspólnie owoców na nich upatrywać. Śliwki węgierki nie były jeszcze dojrzałe, ale śliwki lubaszkami zwane już czarnemi centkami gęsto osypywały drzewka; więc gdy p. Apolinary jednem z tych drzewek potrząsł, owoce czarnym gradem posypały się na trawę i im obojgu na plecy i głowy. Po zagajniku i podwórku rozebrzmiały dwie głośne kaskady śmiechu męskiego i kobiecego. Można było długo znać Anastazyę i ani podejrzywać, aby tak serdecznie i świeżo śmiać się umiała, a p. Apolinary również, gdy wesoło trząsł drzewem, nachylał się nad trawą i w podskokach od tłukących go po głowie i plecach owoców uciekał, wydawał się naturalniejszym, milszym i jeszcze ładniejszym, niż zwykle. Wkrótce, z rękoma i ustami pełnemi lubaszek, wesoło rozmawiając, zaszli kędyś za berberysy, za dom, za dzikie grusze i zwolna poszli w pole.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.