— Tam ciemniej jeszcze, niż tutaj. A roboty nijakiej dziś jąć nie mogę, bo ręce mam jak z drewna i serce jak nieżywe...
— Smętno dziś tobie słońce świeci?
— Słońca dziś cale niema. Sama tylko pochmurność jest na niebie i na ziemi.
Potem, z za chustki, którą się otulała, z cicha mówić i skarżyć się zaczęła.
— Dzień dniu nierówny... tygodnie i godziny niejednakie... słońce różnie świeci, to wesoło, to smętnie, a podczas to i cale przed oczyma się ukrywa — i serce tak samo, to ku szczęśliwości rajskiej podlatuje, to w ciemność smętków okropnych upada... Czemu to Pan Bóg tak świat stworzył, że wszystko na nim jest jako mgła rozwiewająca się, jako wiatr przelatujący?...
Oczy jej nabrały wyrazu osłupiałości i zakołysała się w strony obie. Niby wiew otchłani niezgłębionej, pochwiała nią w ten sposób myśl o wiekuistej nietrwałości i zmienności rzeczy tego świata.
Słusznie dziadunio mówi, że wczoraj palcem nie zatrzymasz, że dzięcioł jest pstry, ale życie ludzkie pstrzejsze...
— A przypomnij sobie, Naściu, te wiersze, które pewnie na pamięć umiesz, tyleś razy dziaduniowi je czytała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.