gła, niedaleko za bramą spotkała się z idącym ku jej domostwu panem Cyryakiem. W ciepłą kapotę ubrał się pan Cyryak i dużą czapę baranią na głowie miał, ale choć na twarzy zmieniony był nieco, szedł i plecy wyprostowywał krzepko.
— Dziaduńko zdrów! — z radością krzyknęła i do rąk mu przypadła.
— Jako rydz w lesie, albo szczupak w Niemnie — śmiejąc się, odpowiedział. — Tylkom sobie dziś jeszcze poleżał trochę i wnet na siłach się poczułem, aby do ciebie pójść...
— Chwała Bogu! Chwała Bogu!
Miłośnie patrząc mu w twarz, śpiesznie mówiła:
— Niechże dziaduńko będzie łaskaw co prędzej do domu wejdzie, aby się nie zaziębić, a ja polecę Józefę do nas zaprosić, aby jej przypadkiem kto inny nie porwał.
W starym na dźwięk imienia, przez wnuczkę wymienionego, zmiana zaszła. Ucieszył się widocznie, krzakami brwi zakołysał i w kierunek przez Naścię ukazywany spoglądając, zawołał:
— Jedzie! Słusznie mówisz! To ona! Leć-że co żywo! Zaproś, a przyprowadź!
Naścia też daleko już była, ku toczącemu się zwolna wozowi co tchu biegnąc i wołając:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.