czających wiodła, gdy się w szmer rozmów życzliwych wsłuchiwała, szczęście tęskliwe nieco, ale niewymowne, świeciło w ciemnych jej źrenicach.
Trwało tak do południa i nieco nawet dłużej, poczem ludzie, zatrudnienia swe mający i uprzykrzonymi też okazać się nie chcąc, nacieszywszy się gościem miłym, nowości się napatrzywszy, to i owo za pieniądze nieduże na własność sobie kupiwszy, rozchodzić się poczęli. Kiedy niekiedy jeszcze, w godzinach popołudniowych, ktoś pojedyńczy przybył, porozmawiał nieco z Józefą, to lub owo z towarów jej kupił — i poszedł sobie, a tymczasem wczesny wieczór jesienny nadchodził, nadszedł, gwiazdami nad ciemną ziemią zaświecił, a w ciemności, nakształt gwiazd ziemskich, zaświeciły na samotnem polu okna domostwa Anastazyi.
Północ zbliżała się, a w oknach tych, przeciw zwyczajowi powszechnie tu panującemu, światła jeszcze nie gasły. Już p. Cyryak o baraniej czapie, z domu wnuczki wyszedłszy, kijem drogę przed sobą ubezpieczając, przesunął się przez ciemności pole zalegające i pośród domostw okolicy zniknął; już i koguty parę razy po północy, na całym szlaku wsi, od placówki do placówki, wartownicze hasła swoje odśpiewały, a okna te błyszczały jeszcze za odartemi z liści
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.