— Czy kochanie Józefy grzeszne było?
Ale tym razem pan Cyryak wstrząsnął się jak oparzony i tak gniewnie, jak prawie nigdy do tej wnuczki swojej nie przemawiał, ofuknął:
— A dajże ty mi pokój z zapytaniami temi! Za język mię ciągniesz i o cudze grzechy wypytujesz! Nie bądź taka ciekawa, bo postarzejesz rychło, a Józefę, i nie wiedząc o niej wszystkiego, czcij jako tę, która się przed Bogiem i ludźmi upokorzywszy, twardą służbę, dobrowolnie na siebie włożoną, pełni! Kto tam wiedzieć może, jaki grzech komu odpuszczonym, abo nieodpuszczonym zostać może? Kto w górze bywał?
Zaledwie pan Cyryak słów dokończył, otwarły się drzwi, i Józefa do świetlicy weszła. Anastazya zerwała się z ziemi i zawołała:
— Że też ja was przez podwórko idącej nie postrzegłam! A tak ciągle, zdaje mi się, baczenie dawałam na okna!
Józefa, głową na powitanie skłoniwszy, nic nie mówiąc, na ławie pod ścianą usiadła, ręce wedle zwyczaju swego na czarnej sukni spokojnie położyła, ale z twarzy jej można było poznać, że nurtowała ją niespokojność jakaś, a nawet boleść. Po minucie dopiero mówić zaczęła:
— Ze złą nowiną przychodzę do was, moi drodzy, a prawdę mówiąc, to i z wymówką tak-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.