Zdziwienie i boleść, z jakiemi to mówiła, były zupełnie szczere i dlatego nadawały słowom jej akcent przejmujący, taki, że trzeba było koniecznie zastanowić się nad niem i zasmucić się zawartą w nich prawdą. To też na twarz Anastazyi padł wyraz niepokoju i zawstydzenia. Z pręgą zmarszczki na czole i trwożliwością w wejrzeniu, szepnęła:
— To prawda! prawda!
Pochyliła głowę i zamyśliła się głęboko. Pan Cyryak zaś, po krótkiej chwili, przyciszonym głosem za wnuczką powtórzył:
— To prawda! Napatrzyłem się ja przez wiek swój długi tej nielitości i nieubłagalności ludzkiej, aj! napatrzyłem... Deptanych i depcących, łaknących i ucztujących, pychą wydętych i upokorzonych — widziałem dosyć i nie jeden raz myślałem sobie: jakże to? A nauka Chrystusa Pana, którą wszyscy usty wyznajemy? Nieuczonym jest i nie wiem, jak tam w starych wiekach się działo, ale były takie wypadki i widoki, które we mnie może i grzeszną myśl obudzały, że i u pogan zapewne nienawiści i zawiści wszelakiej, a dla cudzej biedy obojętności więcej nie było, aniżeli jest pomiędzy nami...
Józefa po chwili na to wyrzekanie pana Cyryaka odrzekła:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.