stawiła cierpliwość. Dużo przez czas ten cierpieć i na cierpliwość zdobywać się musiała, bo i w linii jej ust malowało się to samo, co w oczach, to jest: w cichości znoszone cierpienie.
— Zaczekam — z postanowieniem rzekła — tyle prawie dziaduńka widuję teraz, ile sama go nawiedzę. Tęskno mi do niego.
— U ciebie, Naściu, ludno teraz w domu i gwarno.
Ze spuszczonemi oczyma odrzekła:
— Ludno i gwarno, a dziaduńko tego nie lubi.
A ona sama czy to lubiła? Czy może być, aby skarga na usta jej wybiedz nie chciała?
— Podobno Piszczałkowie cię obsiedli i przykrości różne wyrządzają?
— A skąd to wiadome? A no i zapytywać o to nie trza. Ludzie gadają. Zdaje się, że o nikim tyle, co o mnie, okolica cała nie gada. Ale w gadaniu ludzkiem, jeżeli i jest prawda, to zawżdy z którejkolwiek strony krzywa, tedy i wierzyć jej nie warto.
Czy chciała skarga na usta jej wybiedz, czy nie chciała, nie wybiegła.
— Doktorem stałaś się, Naściu. Martkę z gorliwością leczysz!
Zaśmiała się.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.