Naści łzy zakręciły się w oczach, a pan Cyryak głośno sapać począł, że zaś ciemnieć już poczynało, przemówił:
— Naściu! Kiedyś przyrzeczenie dała, to i dotrzymaj, światło zapal i poczytaj chwilę, bom się już do czytania twego tęsknił, sam prawie nie mogąc liter rozpoznawać, z przyczyny okularów, które się zepsowały. Muszę też do miasta pojechać, aby nowe kupić!
Naścia, plecami do dziadka obrócona, smutnie się uśmiechnęła, szepcąc:
— Nijakie okulary już nie pomogą! Wiek i oczy tu zawiniają, nie okulary!
Westchnęła i, w ciężki smutek na moment zapadłszy, przez okno, na ciemny już wieczór patrzała, a Martka owszem, rozweselona tem, że ją za zdrowiejącą ludzie poczytywali, ku komódce podbiegła i stojącą na niej lampę poczęła zapalać rękoma tak przeźroczystemi, że światło, jak przez alabaster przez nie przeświecało. Potem obie z Naścią, dla przysposobienia wieczerzy do kuchenki wyszły.
— Zaraz poczytam dziaduńkowi, a tylko wpierw samowarek nastawię, bo Łucyi dziś ku pomocy nie mam. Do córki, na chrzciny wnuka poszła.
Zaledwie wyszły, pan Cyryak ciężar, który mu duszę uciskał, opowiadać począł. O los wnuczki
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.