frasował się srodze. Nie rodzoną mu jest, ale gdyby i aniołem zeszłym z nieba była, więcej światłości na starość jego rzucićby nie mogła. Młodość przeszła mu w przygodach rozmaitych, ożenić się i gniazda sobie uwić ani nie chciał, ani mógł. U skłonu dnia swego na zagon przeddziadowski powrócił i byłby samotnie, jak pustelnik wśród skał twardych i piasków suchych, wieczór swój spędzał, gdyby mu Bóg litościwy dziewczyny tej nie zesłał.
— Ociec jej, z tych trzech synowców moich, najzacniejszy był... gdzie! i porównania niema! jego też, jak syna umiłowałem, a gdy Bóg zabrał go z tej ziemi, sierota jego w serce mi wsiąknęła, jako w spragniony grunt kropla wody. Nadzieję roiłem sobie, że dobrą będąc, rozgarniętą, żadną szpetnością osobliwą oczu ludzkich nie rażącą, a przytem piękne dziedzictwo mając, szczęśliwa będzie, gładką drogą pomiędzy kwiatami pójdzie... Aż tu nie! gdzie tam! Inszą od wszystkich urodziła się, i w tem właśnie bieda jest utkwiona, bo nikomu, kto światu przypatrywał się, nie tajno, że człowiek inszy, żeby nie wiedzieć jaki dobry, szczęśliwym nie może być; owszem, im lepszy jest, tem nieszczęśliwszy być musi. Górne myśli go gubią, a więcej jeszcze serce, które potrawami zwyczajnemi nasycić się nie może... Ot i teraz: fra-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.