trupa zawżdy następuje, kompanii dotrzymać nie może. Czasu wszakoż do nawiedzin mało miały, ile że dzień był powszedni. Więc kilka z nich do domów swych poszło, a trzy czy cztery zwolna posunęły się drogą, ku Naścinemu domostwu wiodącą.
Naścia siedziała na ganku sama jedna, co moment chustką łzy z oczu ocierając. Miała na sobie kaftanik watowany i na złotych włosach czarną chusteczkę pod brodę zawiązaną; ręce jej od chłodu poczerwieniały nieco, a mizerna twarz bladością od czarnej chusteczki odbijała.
Kobiety ku gankowi zbliżające się obaczywszy, powstała i z grzecznem przywitaniem poprosiła, aby do świetlicy weszły. Ale one odrzekły, że czasu na długie nawiedziny nie mają, i jedne na ławeczce gankowej przysiadły, insze się tylko o słupki plecami powspierały i poczęły jej różne pocieszenia mówić, z których największe to im się zdawało, że Naścia z krewnymi i nieboszczką Martką nie po ludzku, lecz po anielsku się obeszła, że tedy nagroda niebieska ominąć jej nie może. Ale jej oczy ciągle łzami nabiegały, i jedno tylko wymówić zdołała, że nagroda jej się nijaka nie należy, bo do Martki przywiązała się i co czyniła dla niej, to z serca i duszy czyniła, bo Martka dobra była, miła...
— Ale co miłe, to odchodzi i znika! — do-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.