kosą na plecach, siedziała u nóg trumny na nizkiej ławce, otwartą książkę do nabożeństwa na kolanach miała, ale oczy wlepione w białą twarz ze spokojnem czołem, która pod chwiejącymi się płomykami świec kościelnych nakształt rzeźby marmurowej leżała na pościeli z kwiatów i kłosów. Tę pościel barwistą ona mu sama o wschodzie słońca dziś przyniosła, błyszczącą od rosy obfitej, woniejącą miodem, rumiankiem i mokremi trawy. Teraz rosa już oschła na kwiatach i w spłakanych oczach dziewczyny chwilami nie było łez. Skurczona, jakby zdumiewała się wciąż nad czemś, jakby wnętrznie mówiła do siebie:
— Ot i przyszło już! ot i przyszło!
To, czego lękała się najwięcej, przyszło. Zawsze to, czego człowiek najwięcej się lęka, wcześniej czy później przychodzi. Ale ona, u początku życia będąc, jeszcze tego pojąć nie mogła.
Jako cienie błędne, przesuwają się ludzie przez świat i znikają! Jako mgły rozwiewające się, jako wiatry lecące, rozwiewają się, przelatują ukochani!
Babunia rozwiała się, zniknęła, Martka tak samo, a teraz on... najdroższy.
Zaczynała drżeć na całem ciele i tak płakać, że zdawało się, klatka piersiowa od tego
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.