i znajdujące się na niej pieczęcie łamać począł, muchaby nawet nieposłyszenie przelecieć nie mogła, i nic inszego słychać nie było, tylko suche trzeszczenie przełamywanego laku. Za tym, który pieczęcie łamał, krępy Mruk i wysoki a cienki Piszczałka stali z szyjami powyciąganemi, z nad ramion jego na palce mu patrząc, a żony i dzieci ich, pod ścianami stojąc, oczy w łamiące się pieczęcie wlepiały, a rękoma, nogami, czyniły takie ruchy rozmaite, że zdawało się jakby członkami ich wewnętrzny wicher jakiś miotał. Kiedy nakoniec Nawróciciel wyjął z koperty duży arkusz papieru we czworo złożony, ale nie rozkładając go jeszcze, oczyma czegoś dokoła wodził, Mruk, w osobliwy jakiś sposób stopami po podłodze zadeptawszy, zawołał:
— A czytajcież, panie Wincenty! Czegóż jeszcze czekacie?
Piszczałka zaś, wąsiska swe długie i konopiaste w dół targając, jak smyczek po strunach przeciągany, zapiszczał:
— A czytajcież choć raz, panie Wincenty! Bójcie się Boga, duszy z ciała nie wydzierajcie!
On wszakoż, cale na przynaglenie to nie zważając, wciąż kogoś pomiędzy ludźmi upatrywał, upatrzyć nie mogąc. A przecie tym jego bystrym i ognistym oczom, któremi na świat pa-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.