jestem. Usta mi się na kłamstwo nie otworzą, choćbym tego i chciała. To tak samo, jak wtenczas z Mrukami i z Adasiem było. Za udawanie i kłamstwo spólnie z nimi żyć nie chciałam. Pamiętasz Ewka?
— Pamiętam. Ja ci też wtenczas wdzięczność do grobu ślubowałam.
— A no, widzisz! To jakżebym ja teraz człowieka miłowanego fałszywymi pozorami uwodzić mogła? Jemu, owszem, więcej jeszcze niż komu innemu prawdziwą okazywać się muszę, bo do czegóżby to podobne było: miłować i oszukiwać?
— A jak porzuci? — szepnęła Ewka.
— A no, wola Boża! — odszepnęła Naścia, oczy jej i cała twarz zachmurzyły się, jak niebo w dzień jesienny, a nawet z oczu deszcz łez by popłynął, gdyby się nie wstrzymywała, bo znać okrutnie ostrą strzałą przeszywało ją posądzenie, iż z panem Apolinarym inszy jeszcze koniec nastąpić może, aniżeli ten, którego od tak dawna żądało jej serce.
Ale strzymywała łzy i razem z Ewką poszła do jakiejś roboty gospodarskiej, a potem, przed samym już zmrokiem, sama jedna na cmentarz pobiegła. Tylko co pobiegła, pan Apolinary do domu jej przyszedł i, od Łucyi dowiedziawszy się, gdzie znaleźć ją może, tamże poszedł. Pe-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.