Anastazya teraz twarzą się ku niemu obróciła, ręce jej z odwiniętemi po łokcie rękawami w dół opadły, przez oczy przeleciał błysk.
— Ofiarę! Apolek ofiarę czyni, mnie za żonę pojmując?
— A Naścia co myślała? — ze stołka zrywając się, zawołał. — Może to, że związek małżeński z Naścią wielki honor mnie przynosi? Abo, że te pieniądze dziaduniowe za wszystko wynagrodzić mię zdołają?
— Wynagrodzić? — zdławionym nieco głosem zaczęła — a za cóż to Apolkowi wynagrodzenie się należy?
On kręcił się teraz po kuchence, laską wywijając, a potem stanął przed nią i rzekł:
— A choćby i za te rękawy, które Naścia po łokcie odwija, co aby czynić zaprzestała, nie jeden raz prosiłem, bo mi proste dziewki, nad baliami stojące, przypominają! Już nie mówię o tem, że nijakie pieniądze, po nijakich dziaduniach pozostałe, nie mogą dorównać tym korzyściom, które tam udziałem moim staćby się mogły i tak wysoko mnie postawić, że Naści oczy zmrużyćby się musiały, gdyby na te wysokości tylko spojrzała, ale czego Naścia ani odgaduje, to, że przez miłość dla Naści, ja jeden skarb niewynagrodzony tracę, taki, który sam w ręce mi lazł, a którego do niczego inszego porównać
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.