Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na tem to już się nie znam... ale... ostatecznie mój ojcze... stało się to, co z tobą samym, w twoich tak długich, licznych, dalekich podróżach, nieraz stawać się musiało... nie prawdaż? nie prawdaż?
W wysokich fałdach ciemnej kryzy, twarz jej stanęła w rumieńcu, ale śmiała się trochę i dziwnie wyiskrzonemi oczyma prosto w twarz ojca patrzała.
— Bo — dodała — trzeba mieć reumatyzm myśli, aby wierzyć, że ty, ojcze, jedną tylko mamę ciągle kochałeś i że nawet wogóle ją kochałeś... Mama zapewne w to nie wierzyła...
— Ireno! — zawołał Darwid, ale ona przerwać sobie nie dała.
— Przepraszam cię, mój ojcze, pozwól mi powiedzieć, że nie krytykuję! Cienia krytyki niema w tem co mówię. Stwierdzam tylko i wyjaśniam fakty i przyczyny. Tylko. To potrzebne. Bez tego niepodobna byłoby zrozumieć żądania mamy i mego, które zaraz wypowiem. A teraz powracam do kwestyi duszy, indywidualnej duszy! To rzecz wagi kapitalnej. Tak zwane błędy wyrastają z tak zwanych dusz podłych albo szlachetnych. O pierwszym wypadku mało wiem, ale jeżeli błąd wyrasta z duszy szlachetnej, to jest, mój ojcze, wielka, okropna