Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się zaczęło coś nadzwyczajnego, bo ciemne źrenice robiły się coraz więcej, coraz więcej wypukłe, zdawały się wyrastać i nabrzmiewać, jakby skupiającą się na jednym punkcie całą siłą wejrzenia, aż zachodzić poczęła na nie powłoka szklista, i zarazem wargi skropione krwią poruszyły się kilka razy, chcąc coś wymówić i nie mogąc. Nakoniec z za szklistej powłoki wlepiając w siostrę wzrok nabrzmiałych źrenic, Kara, jakby na znak porozumienia, wstrząsnęła małą głową i szeptem, który nutą trwogi i skargi rozlegał się po pokoju, wymówiła:
— Malowane garn...ki!
Jednocześnie w piersi jej zagrała wielka orkiestra, niesforna, piskliwa, chrypliwa, i głowa nagle ociężała, głęboko zapadła w puchy poduszek. Z grona ludzi u drzwi stojących najznakomitszy, mały, żwawy, siwy, z twarzą niezmiernie myślącą Francuz, postąpił kilka kroków, u łóżka stanął i po kilku minutach, z dłonią na grającej piersi opartą, w głuche milczenie, zalegające pokój, rzucił słowo:
— Agonia!
Jakby w odpowiedź na to słowo, u samych drzwi, za chmurą czarnych ubrań, rozległo się głośne klaśnięcie. To Alojzy Darwid, ruchem