Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

u okna postać Darwida stawała się ciemniejszą, w zmroku, który gęstniejąc gasił i zgasił białości, błękity, pozłoty wielkiego salonu. Stopniowo zacierały się linie jego twarzy, ręce drżące i drgania skóry na policzkach stawały się niewidzialnemi, aż na szarem tle okna zarysował się linią wązką i zupełnie czarną. Nie odchodził, bo w myślach pełnych zadziwień, skamieniał. Więc tak, więc w takie sposoby kończy się na świecie wszystko! Chodzą po świecie olbrzymy niewidzialne: śmierć, błąd, ból, gniew, depcą, druzgocą, rozrywają wszystko i nikt nic przeciwko nim nie może! On nigdy o tych olbrzymach nie myślał. Alboż był filozofem? Czasu nie miał. Teraz myśli i na dnie kamiennej zadumy widzi twarz bladego przerażenia. Coś nakształt głowy Meduzy, zapamiętanej z widzianego niegdyś obrazu. Wydobywa się z jakichś wzburzonych nurtów, na wznak na nich leży, włosy ma potargane, wzrok z głębiną bez końca i na sinych ustach uśmiech — drwiący. Z czego drwi? Może z wielkości człowieka, który na szarem tle okna zarysowuje się linią wązką, czarną, w gęstym zmierzchu i ciszy samotną?
Wtem uczuł na stopach miękkie, nieśmiałe dotknięcie i u samej ziemi zobaczył poruszający