Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A ona, w mgnieniu oka zsunęła się z nizkiego fotelu na kobierzec, i klęcząc, ze splecionemi rękoma, prędko, gorąco mówić zaczęła:
— Dziecko twoje na klęczkach przed tobą, tateczku. Kiedy byłeś daleko, czciło cię, wielbiło, tęskniło do ciebie; gdy powróciłeś, kocha cię bardzo, nad wszystko...
Tu odwróciła się i zdjęła z sukni kulkę popielatego jedwabiu, która wtaczała się jej na plecy.
— Idź sobie, Puf, idź sobie! Nie mam teraz czasu dla ciebie.
Odepchnęła pieska, który o kilka kroków na kobiercu usiadł. Darwid uczuł, że ze słów córki spłynął mu w piersi strumyk miłego ciepła; ale z zasady nie lubił uniesień i nadewszystko cenił powściągliwość w uczuciach i ich objawach. Podniósł obu dłońmi chylącą mu się do kolan głowę dziewczynki.
— Nie unoś się, nie egzaltuj. Spokój jest rzeczą piękną i konieczną; bez spokoju, żaden rachunek nie może być dokładnym, ani żadna praca dobrze wykonaną. Twoje przywiązanie uszczęśliwia mię, ale uspokój się, wstań z klęczek, usiądź wygodnie...
Złożyła ręce, jak do modlitwy.
— Pozwól mi tak zostać, tateczku, u kolan