Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Irena prawie opryskliwie przerwała:
— Niech ci się nic nie zdaje! Domysły takich dzieci jak ty najczęściej nie mają sensu. Dokąd idziesz?
— Do ojczulka.
Oczyma na drzwi do pokojów matki wskazała.
— Czy tam... ten pan?
Nie wiedzieć dlaczego wymówiła to zniżonym głosem. A Ireny głos brzmiał prawie twardo, gdy zapytała:
— Jaki pan?
— Pan Kranicki?
Teraz ponsowe, drobne wargi na mgnienie oka i pomimowoli zarysowały linię krzywą, poczem, pochylając się ku siostrze, szeptem prawie zaczęła:
— Powiedz mi, Iro, tylko prawdę, czy ty... czy ty... lubisz tego pana... Kranickiego?
Irena zaśmiała się głośno, swobodnie, tak, jak nie śmiała się prawie nigdy.
— Śmieszna jesteś!... Ach, jakie z ciebie zabawne jeszcze dziecko! Dlaczegóżbym miała go nie lubić? Przecież to nasz taki dawny i dobry znajomy!
I wracając do zwykłej sztywności, dodała: