runku wskazywanym. Przez drzwi otwarte i zasłaniające je do połowy draperje portjery, widać było część salonu, w którym kilkunastu mężczyzn siedziało przy stołach kartowych. Jeden z nich wstał przed chwilą i trochę odosobniony, drobnemi haustami połykał ochładzający napój. Na niego to baronowa wskazywała wachlarzem, szepcąc:
— Byłeś mu przecież przedstawionym u mnie zeszłej zimy... Pamięta cię, mówił mi, że pamięta... Trzeba koniecznie, abyś za obietnicę podziękował... On ma pamięć bajeczną! Teraz chwila bardzo sposobna... zaraz znowu usiądzie i grać zacznie... No, czemuż nie idziesz? O, Boże, idźże już! podziękuj! poleć się pamięci! postaraj się wpaść w oko... Idźże!
Roman siedział jeszcze przez chwilę, wahając się, czy namyślając. Wiedział, że baronowa miała słuszność, że koniecznie trzeba było podziękować i polecić się pamięci, niemniej powoli podnosił się z miejsca.
— Idźże prędzej! — szeptała baronowa — bo siądzie znowu do grania i stracisz sposobność...
Odszedł, ale powoli. «Wszystko tam po dawnemu, stary dom, stare meble, stare zwyczaje... Ciekawym, czy on gniewa się za to, że nie pisuję?»
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.