— Dziesięć lat tam nie byłem.
— A ja dwanaście. Chciałbym nieraz, ale czasu nie mam...
Dużą białą ręką przeciągnął po brodzie; zaśmiał się.
— To szczególne! Odkąd rozmawiam z tobą, nietylko ciebie widzę, ale także Kaniówkę; mamę, siostry, sokory nad naszym stawem. Do mamy pisuję czasem i otrzymuję listy od niej, częściej od sióstr...
— A twoi bracia?
— Rozmaicie. Z dwoma widuję się niekiedy, w przelocie, i rad z nich jestem. Dobrze się sprawiają, karjery robią niezbyt świetne wprawdzie, ale na ich zdolności wcale niezłe. Jednego zresztą sam wywindowałem na jaką taką górę; ale z Kaziem... pamiętasz Kazia?
— Wyśmienicie... rówieśnik mój! Ty, Marceli, byłeś już dla mnie powagą, tamci dwaj — dzieciakami, z Kaziem żyliśmy za pan brat w domu i w szkole...
— Otóż to! Widzisz, jak to bywa! Taki zdolny, miły chłopak i źle z nim jest, ale to bardzo źle! Pośliznęła się mu noga! Awantura fatalna, powiadam ci, że fatalna...
— Gdzież jest teraz?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.