Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dużo wziąłeś?...
— Posagu? Ani szeląga. Guwernantką była, zkądciś tam, z naszych stron sprowadzoną... Biedniusieńkie to było, smutne, dobre, ciche, milutkie... Tam, gdzie była, siedziałem przez całą zimę... dla interesów... Patrzyłem na nią, patrzyłem i raz, dwa, trzy, ożeniłem się. Ot i cała historja! A teraz, przez dwa lata, byłem z nią wszystkiego razem może ze sześć tygodni... Syna to jeszcze wcale nie znam...
— Syna już masz!
Zaśmiał się tak szeroko, że z za bujnego wąsa ukazał się szereg zębów zdrowych, silnych, białych, jak kość słoniowa.
— Mam! — odpowiedział.
I śmiejąc się jeszcze, mówił:
— To mój niepoznawalny... bo od roku już dążę do poznania go i dopiąć tego nie mogę. Teraz miałem już wprost tam pojechać, aż tu, traf! przynoszą mi jak na półmisku interes, bardzo świetny... dwa domy za bezcen i z wielką przyszłością!... Takiej afery opuścić niepodobna, to rzecz kapitalna... Znowu więc sentymenty na stronę! Co robić? Na to życie!
Gładził dłonią brodę, zamyślił się i machinalnie powtórzył parę razy: