Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no! zapewne, czemużby nie? jeżeli tylko można... Na tem świat teraz stoi...
— Spodziewam się, że mię odwiedzisz...
Zmieszał się, pomyślał trochę.
— Wątpię, chciałbym bardzo, ale wątpię. Nie wyobrazisz sobie nawet, ile mam do czynienia. Tydzień już tu bawię, a jeszcze nie zrobiłem połowy tego, co trzeba. Wizyt oddaję mnóstwo, ale takich tylko, które są potrzebne, rozumiesz? dla interesów. U baronowej bywam, bo krewna blizka i... baron jest mi potrzebnym...
— Wzgląd drugi ważniejszy zapewne od pierwszego — uśmiechnął się znowu Roman.
Domunt jakby obudził się ze snu.
— Ale nie! Proszę cię, nie bierzże mię znowu za takiego już materjalistę... Owszem, owszem, chciałbym nieraz bardzo, ale czasu nie mam... Do ciebie, naprzykład, wpadłbym z rozkoszą, choć na chwilę... a gdybyśmy tak zeszli się na cały wieczór, we dwóch... o dawnych czasach, o Kaniówce, o różnych tam rzeczach naszych, pogawędzić... dobrzeby było, co? Może i ukradnę kiedy parę godzin! Ale nie, nie, nie będę mógł, z pewnością nie będę mógł... Czasu zabraknie... Żałuję bardzo, ale czasu mi zabraknie... Co robić? Na to życie!