Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

go zachorował i w kilka godzin... w kilka godzin...
Nie mogła dłużej powstrzymać się, a przyłożywszy chustkę do oczu zwilżonych, zaraz szeptała dalej:
— Ty go nigdy bardzo nie lubiłeś i zblizka nie znałeś! Gdybyś wiedział, jakie to było miłe, rozumne, przywiązane stworzonko. Nadewszystko przywiązane! Biedny, dobry mój kakadu! Sześć lat go miałam, ileż godzin spędziliśmy we dwoje tylko, w tym samym pokoju. Bawił mię i... pocieszał! Gdy umarł, powiedziałam sobie zaraz, że pozostanie tu na zawsze, kazałam go zabalsamować, zrobić tę trumienkę i niech sobie śpi tutaj, pod mojem okiem, a w testamencie napiszę... muszę przecież kiedykolwiek napisać testament... aby go razem ze mną... ze mną...
Znowu łzy, cisnące się do oczu, mowę jej przerwały. Z chustką przy oczach, umilkła.
Roman spoglądał to na zwłoki papużki, nieruchomo spoczywające pod szklanem wieczkiem, na białym atłasie; to na kobietę trochę otyłą, w białej mantyli, zarzuconej na gors obnażony, z ogromnym trenem aksamitnym, który leżał za nią, na wzorach kobierca, z pękiem piórek strusich we włosach bardzo jasnych i szmatką ba-