jakoś, przygarbiła, w rękach mięła chusteczkę od łez wilgotną. Nakoniec wyszeptała:
— Dopóki się jest młodą, wszystko dobrze, za jedną boleść dziesięć pociech, za jedną łzę sto uśmiechów... ale ja... nie jestem... nie jestem... no trzeba to sobie raz powiedzieć, nie jestem już... pierwszej młodości.
Roman pomyślał, że wszystkie możliwe młodości już dla niej przeminęły; ale patrzył na nią uważnie. Było w niej coś, co go zaciekawiało i niepokoić zaczęło. Przepłynąwszy Rubikon wyznania, że «nie jest już pierwszej młodości», zwierzała się dalej, a im dłużej mówiła, tem wyraźniej przed oczyma Romana zachodziła jakaś metamorfoza, stawał się jakiś tajemniczy akt życia, którego znaczenia jeszcze nie mógł zrozumieć dokładnie. Przyznawał w myśli, że uskarżała się nie bez słuszności. Mówiła nawet rzeczy, które jemu samemu nieraz już na myśl przychodziły.
Świat, zabawy, towarzystwo... ależto tylko nałóg, jak każdy inny! Ludzie upijają się rzeczami rozmaitemi: winem, narkotykami, hołdami, to już zależy od gustu i możności. Ale wszystko jedno; po każdem upiciu się następuje wytrzeźwienie, a wtedy co? człowiek poznaje swoją nędzę. Bo czyż nie jest nędzą to konieczne przemijanie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.