— Ależ, mój stryju, zdaje mi się... że świadczy to o kuzynce Irenie jak najlepiej i dowodzi... dowodzi jej serca najlepszego, które musi być do was bardzo przywiązane!
Darnowski ze zdumieniem zawołał:
— Doprawdy? tak znajdujesz! takiem jest zdanie twoje! Dziwi mię to, co tu robić, bardzo mię to dziwi! Bo jakże! Mogła była przecież zrobić karjerę, pi, pi! i jaką jeszcze, a nie chciała, wolała zostać sobie na zawsze, co tu robić, takim grzybem, którego nikt nie zdybie...
— Ależ dlaczego nikt? dlaczego nikt? — zaprotestował znowu Roman.
Tym razem stary nie odpowiedział; spojrzenie jego tylko, przesuwając się po twarzy synowca, błysnęło i zaśmiało się, a jednocześnie i po raz pierwszy usta pod siwym bujnym wąsem zwarły się z wyrazem surowym i bolesnym.
Przez szeroko otwarte wrota, weszli na dziedziniec okrągły, napełniony zapachem świeżo skoszonej trawy. W głębi dziedzińca, dom z gankiem, którego cztery słupy zachodzące słońce maluje na różowo; z obu ich stron bzy i spiree przysłaniają rzęd niedużych okien. Z ganku schodzi powoli kobieta szczupła i zgrabna, z siwiejącemi włosami, i dziewczynka może dwunastoletnia.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.