Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypomnisz sobie ogród nasz... hej! jakże po tym dziedzińcu hasaliście konno ze Stefkiem! Zmienił się i on dużo, co tu robić, ot, zobaczysz go zaraz... tymczasem kobiety herbatę przyrządzą... Bronka niech idzie z nami!
Dziewczynka, jak na komendę, zawiesiła się u ramienia ojcowskiego, z roześmianą twarzą drobną, okrągłą i różową, z roześmianemi oczyma błękitnemi, ale obecnością gościa onieśmielona, więc milcząca i poważna, pomimo mnóstwa filuternych kędziorków złotych, rozsypanych po czole i szyi. Miała na plecach, zwyczajem snadź tradycyjnym, gruby, krótki warkoczyk, co nie przeszkadzało kędziorkom rozsypywać się wszędzie i swawolnie.
Szli przez kilka minut alejami i drogami ogrodu, który przed Romanem odsłaniał się stopniowo, jak obraz oddawna niewidziany, ale dobrze znany. Na jednej z dróg, ciągnącej się równolegle z ogrodzeniem, u którego rosły szeregiem brzozy płaczące, dały się słyszeć zblizka, wyraźnie, dźwięki ostre, metaliczne, rytmiczne.
— Co to tak dzwoni? — zapytał Roman.
Darnowski, przerywając opowiadanie o zmianach, które w ogrodzie porobił i jeszcze porobić zamierza, odpowiedział.