— Kosa, kotku; ktoś tam kosę sobie stępił i teraz ją ostrzy...
Jednocześnie Roman spostrzegł, że dziewczynka ze złotemi kędziorkami podniosła na niego oczy, jakby pytające, jakby zdziwione. Ale nie powiedziała nic i była ciągle bardzo poważną.
Przez furtkę w ogrodzeniu weszli na łąkę, porosłą gdzieniegdzie drzewami i krzakami, rozciągniętą pasem dość wązkim, a bardzo długim, na którym w dali połyskiwał sznur wody cienki i kręty. W pobliżu, o paręset kroków od furtki ogrodowej, kilku ludzi, w rzadko rozrzuconym szeregu stojących, rytmicznemi ruchami przesuwało kosy po trawie. Słońce, już niewidzialne, rzucało jeszcze trochę rumianego światła na białe koszule kosarzy i krwisto zarumieniało pod ich stopami szczawie i mietlice. Ale pod drzewami błądziły już cienie wieczoru i zpośród zarośli podnosił się opar biały, oddech nocny miejsc bardzo wilgotnych. Stary Darnowski zatrzymał się u furtki.
— Dalej nie pójdziemy... łąka mokra... w twojem obuwiu, kotku, co tu robić, zepsułbyś je sobie kapitalnie.
Potem zawołał:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.