kilku kosarzy. Stary Darnowski rękę do wąsa podniósł, musnął go i trochę podkręcił... W kilka minut potem Roman siedział w małej bawialni sam na sam ze stryjenką. Nie była wcale zajmującą; była raczej nudną, albo zabawną ze swoją miną żałosną i sposobem mówienia trochę przez nos, trochę przez zęby, co wzmagało w niej pozór wiecznego niezadowolenia. Jednak w oczach jej było wiele słodyczy i teraz, patrząc na nią, Roman przypomniał sobie wyraźnie jakieś noce dalekie, ponure, w czasie których te blado-błękitne oczy pochylały się nad nim z litością serdeczną, a te długie, żółte ręce, podawały mu do ust lekarstwa. Był wówczas dzieckiem biednem, osieroconem, chorem, a ta kobieta, czuwając nad nim, odbierała go chorobie i śmierci. Może to przypomnienie sprawiło, że pomimo jakiegoś zabawnego nastrzępienia w ubiorze i prawie niecierpliwiącego sposobu jej mówienia, nietylko rozmawiał z nią cierpliwie, ale nawet z niejaką przyjemnością, zaczął na jej żądanie opowiadać różne rzeczy o stolicy, jej pięknościach, zabawach, zwyczajach. Słuchając go wzdychała i parę razy ze splecionemi rękoma westchnęła: Ach, ach, ach! ach, ach, ach!... Zaraz jednak potem z uśmiechem poklepała po różowem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.