Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

aby odprowadził gościa do przeznaczonego mu pokoju. Usłuchał natychmiast, ze świecą zapaloną w staroświeckim lichtarzu, po schodach wązkich, wprowadził Romana do sporego, nizkiego pokoju, przez którego okno otwarte powiały odrazu na wchodzących zmieszane wonie lewkonji, rezedy i świeżo skoszonej trawy. Umieściwszy świecę na stole, obejrzał się po pokoju, zapewne dla zobaczenia, czy znajduje się w nim wszystko, czegoby gość mógł potrzebować. Wszystko było: łóżko, świeżością pościeli nęcące, szafa dla umieszczenia odzieży, kilka krzeseł, zręcznie rozstawionych dokoła stołu, na którym, obok lampy, karafki z wodą i dzbanka z mlekiem, leżało kilka książek. Wszystko to jednym rzutem oka obejrzawszy, Stefan ukłonił się stryjecznemu bratu.
— Dobrej nocy — rzekł i już odchodził, gdy Roman, który patrzał na zawieszony przed oknem kawałek gwiaździstego nieba, żywym ruchem odwrócił się i zawołał:
— Już odchodzisz, Stefanie!
Zatrzymał się u drzwi.
— Czy jestem ci na cokolwiek potrzebny? — chłodno, ale uprzejmie zapytał.
— Myślałem, że pomówimy z sobą trochę.