ciemnej skóry tej ręki, uczuł dokoła szyi szorstki rękaw surduta, a na czole dotknięcie twardych wąsów. Jednocześnie wyprostowali się obaj i prosto, długo popatrzyli sobie w oczy. Stary Darnowski pierwszy przemówił:
— Podobnyś do ojca swego, bardzo podobny...
Spostrzegłszy na twarzy synowca wyraz zmieszania, spiesznie dodał:
— Z powierzchowności i obejścia się. Wzrost, uśmiech, ruchy te same, co tu robić, serdeczność taka, dla której trzeba mu było wszystko przebaczać... co tu robić... ale mniejsza o to! Kiedy patrzę na ciebie, staje mi jak żywa przed oczyma młodość moja... młodość jego i moja... piękna, raźna, czysta młodość nasza, dopóki... dopóki... co tu robić...
Zmieszał się, umilkł, snop zmarszczek na czole i wklęśnięcia policzków pogłębiły się i uwydatniły na twarzy wyraz cierpienia, zazwyczaj prawie niedostrzegalny. Spoglądał na rozłożone i rozstawione po stołach graciki połyskujące i eleganckie, aż zwykły uśmiech począł mu występować na usta i do oczu. Po chwili, cały już w tym uśmiechu, z dłońmi złożonemi na kolanach, zawołał:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.