zawsze otwarte. A gazety u dziewcząt w schowaniu. Niech ci je Irusia albo Bronka ze swojej spiżarni wydadzą.
Odszedł, a Roman stał jeszcze chwilę pośrodku pokoju trochę rozśmieszony, trochę niezadowolony i niespokojny. «Grunt rzeczy ten sam; u twego ojca i u ciebie proceder inny, ale grunt rzeczy ten sam. Pasztet!» Może to i prawda. Mądry stary!
Wtem, z za okna, z dołu doszedł go głosik młodziutki i donośny, wołający:
— Proszę na śniadanie! proszę na śniadanie!
Roman skoczył ku oknu i, wychylony przez nie, zobaczył u stóp wielkiej lipy klomby pełne kwiatów, które iskrzyły się barwami rozmaitemi i rosą, niedobrze jeszcze oschłą. Pomiędzy klombami stała Bronia, trzymając w obu rękach grabie, oparte o ziemię, z twarzą ku jego oknu podniesioną. Tylko co znać oczyszczała z trawy ścieżki pomiędzy klombami, bo u samych jej stóp słońce krzesało iskry stalowe w żelazie rzuconego na ziemię rydla. Roman, przez okno wychylony, odpowiedział:
— Wypowiadam wojnę Broni. Jestem bratem stryjeczno-rodzonym i żądam, aby Bronia nazywała mię po imieniu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.