Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Zmieszana trochę, głowę spuściła, a po chwili cienki głosik z obłoku złotych kędziorków odpowiedział.
— Kiedy jeszcze nieznajomy...
— To nic nie szkodzi. Niech Bronia zawoła: Romku, chodź na śniadanie! bo inaczej nie pójdę!
W tej chwili z za węgła domu, inny głos kobiecy, czysty i bardzo przyjemny, ozwał się niezbyt głośno, ale wyraźnie:
— Kuzyn ma słuszność. Powinnaś, Broniu, nazywać go po imieniu, ponieważ jest twoim bratem.
Na dźwięk tego głosu, Roman uczuł słodycz, zmięszaną ze smutkiem. Wspomnienie wiosny życia nadleciało i zatrzepotało mu w sercu, jak motyl mdlejący. A głosik dziecinny, z pomiędzy kwiatów, po chwili milczenia ozwał się znowu:
— Niech już sobie... Proszę Romka na śniadanie...
Z wązkich schodów wchodząc do przedpokoju, Roman spotkał się z wchodzącą innemi drzwiami dziewczyną wysmukłą, z czarnym warkoczem, zwiniętym z tyłu małej głowy, z dzbanem szklannym pełnym mleka w obu rękach. Miała na sobie suknię w kratki szare i niebieskie i duży fartuch biały, okrywający ją od szyi aż