Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pocóż? skoro dotąd...
Pani Paulina żółty palec podniosła w górę.
— Pensja duża, mój drogi, pensja duża, większa, niż dochód z całego Zalesia, które przecież pomiędzy trzech się dzieli. Teraz takie czasy, taki świat, że pieniądze — to grunt...
— To prawda — zgodził się Roman i zaraz zapytał:
— A Rosnowscy? Bohdan bawi teraz w Zawrociu. Jakże się powodzi jemu i Zygmuntowi?
— Tym się powodzi, o, tym to świetnie się powodzi! — z przejęciem się objaśniła pani Paulina. Bohdan karjerę robi, już zrobił... Bardzo rozumny, bardzo miły człowiek... nawet Romuald i Stefek dość go lubią i daleko lepiej uważają, niż innych...
— Niż kogo, naprzykład?
— Niż, naprzykład, Marcelego Domunta, albo tego Niecińskiego, który za miesiąc wyjedzie nad morze Białe... Oni, mój drogi, to jest Romuald i Stefek, mają swoje wyobrażenia i przekonania... oni są bardzo uczciwi, szlachetni, ach, ach, ach! jacy szlachetni!
— Wiem o tem. Ale dlaczegóż stawią wyżej Rosnowskiego nad Marcelego Domunta...
— Bo widzisz, mój drogi, oni mówią, że