— Ztąd to właśnie przyszło jej do głowy przezwisko, które, kuzynie, dała ci wczoraj.
— Za które Romka bardzo przepraszam — tonem skruchy i oczu nie podnosząc z nad książki, szepnęła dziewczynka.
— Cóż znowu? zkądże się wzięły te przeprosiny?
— Wszyscy kazali mi Romka przeprosić. No, już przeprosiłam, a teraz niech sobie Romek ztąd idzie i nie przeszkadza...
Roman zwrócił się do Ireny.
— Czy i ty, kuzynko, powiesz mi to samo?
— Bardzo grzecznie przeproszę, ale powiem... bo teraz nie mamy czasu...
— Na próżne gawędy z włóczęgami...
— Tak.
Podała mu paczkę gazet, które on wziął z ukłonem dziękczynnym; ale przez pół minuty jeszcze nie odchodził. Oboje stali, nagle zmieszani, z tajonemi wspomnieniami wspólnej wiosny życia. Umilkli, spoważnieli, ale oczy ich przez tę połowę minuty nie rozłączały się z sobą i śmiały się do siebie.
Kiedy nakoniec Roman odszedł, Irena stanęła u okna, plecami zwrócona do pokoju i stała tak
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.