jaźni, niż obojętności. W ten sam świat daleki, po którym rozsypali się, jak garść piasku, dawni jego towarzysze i przyjaciele. Dobrze, że choć z dwoma z nich spotka się tutaj! Co tak strasznego spotkać mogło tego Kazia Domunta, który był takim ładnym, żywym, miłym chłopcem? Bohdan Rosnowski, starszy od niego, wyprzedził go też na drodze życia. Ale obaj idą jedną drogą, więc może zbliżą się i zaprzyjaźnią z sobą choć na ten czas krótki. Nie wiedzieć dlaczego uczuwa potrzebę zbliżenia się z kimś rzetelnego, takiego, które napełnia duszę ciepłem i otwiera ją zaufaniem. Chce wywieźć ztąd, koniecznie ztąd, iskrę ciepła, którąby miał schowaną w głębi serca tak, jak się czasem chowa w głębi skrzyni sztukę złota — na czarną godzinę. Po co mu to było, skoro prawdopodobnie nigdy już nie wróci, albo wróci na chwilę po długich latach... Brak konsekwencji i logiki! Wieczna zagadka duszy ludzkiej, napełnionej sprzecznościami losu ludzkiego, który, dając jedno, musi koniecznie odbierać drugie...
Wstał z krzesła i parę razy przebiegł pokój. Coś go niepokoiło. Stanął u okna, spojrzenie jego padło znowu na piękny pałacyk, jaśniejący w oddaleniu wielką białością z pomiędzy drzew ciemnych.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.